środa, 6 stycznia 2016

Rozdział 1

Cóż... kiedyś już miałam bloga, ale jakoś tak go zaniedbałam. Jestem z natury dość leniwa, ale tym razem postaram się dodawać posty regularnie... jednak niczego nie obiecuje. A jeśli chodzi o opowieść, to jest to historia dziewczyny o imieniu Ceres. Szczerze to za wiele o niej nie mogę powiedzieć, bo zdradziłabym tajne informacje na temat jej osoby. Mogę tylko zdradzić, że ona sama nie ma najmniejszego pojęcia kim jest.
  Więc bez dłuższego zanudzania... aha, krytyka mile widziana. Chce czytać szczere opinie, a nie słodkie pochwały. Trudno mnie załamać, więc dawajcie :p
-------------------------------------------------------------------------------------------------------

200 lat temu doszło do wielkiej katastrofy dzisiaj pięknie nazywanej deszczem złotych gwiazd. W kierunku naszej planety z niesamowitą prędkością leciały oderwane od księżyca meteoryty, które przekraczając atmosferę, zapłonęły jasnym blaskiem, wyglądem przypominającym gwiazdy. Dla wszelkich żyjących istot nie było ratunku. Nasza atmosfera została zniszczona, a całe powietrze zostało wessane przez meteoryty, które spadły na Ziemię. Po tej katastrofie nie było żadnych warunków na przeżycie... a jednak cudem ocalało siedmioro ludzi, których teraz nazywamy Stwórcami. To oni bowiem stworzyli miejsce, gdzie ludzie ponownie mogliby mieszkać. Podobno każdy z nich zaabsorbował inną moc, pochodzącą od meteorytów, dzięki której udało im się przeżyć. Stwórcy zbudowali siedem miast na pozostałym lądzie, który zewsząd był otoczony wodą. Miasta otoczyli kopułą wyglądem przypominającą szkło, a składem atmosferę, a wewnątrz zostawili meteoryt, który w zamknięciu, z powrotem emanował powietrzem, potrzebnym do życia ludziom. Mówi się, że stworzyli oni człowieka ze skał, które spadły na Ziemię razem z meteorytami. Dzięki temu zaludnili każde z miast i każde z nich zostało w jednym, chroniąc je. Ludzie zaczęli ich czcić jak bogów i wokół nich powstała nowa religia zwana Nową erą. Wszystkie inne religie poszły w niepamięć, kiedy Bóg pozostawił ludzi na pastwę losu, jakby Go w ogóle nie obchodziło to, co się działo. Był głuchy na modlitwy, krzyki, błagania ludzi, którym dane było zginąć za krótką chwilę. Kobiety, dzieci, mężczyźni, wszyscy bez wyjątku. Śmierć ominęła tylko siódemkę ludzi, dlatego ich istnienie zostało uznane za boskie.
 Teraz życie toczy się dalej w zamkniętych miastach. Nikomu nie wolno z nich wychodzić, ponieważ wszystko wygląda teraz tak samo prymitywnie jak na pozostałych planetach. Zawsze ciemno i zewsząd otaczają nas gwiazdy, kosmiczne pyły, oderwane odłamki ciał niebieskich. Jedynymi, którym nic by się nie stało wychodząc na zewnątrz, byli Stwórcy, którzy posiedli również zdolność odradzenia się po swojej śmierci. Podobno kolejne pokolenia mają wspomnienia o sobie z przeszłości, więc od małego wiedzą, kim są. Jednak nie wszyscy chcą się ujawnić. Nie chcą być adorowani i wychwalani, wolą spokojne życie, jak każdy inny człowiek.
 *
 Ceres otworzyła oczy, które zabłyszczały milionem gwiazd. Zamrugała kilka razy i przetarła je, otrząsając ostatnie śpioszki, tlące się w kącikach. Zrzuciła z siebie koc, jednak nie była dość przebudzona, żeby po tam gwałtownym ruchu od razu złapać równowagę. Zanim jednak uderzyła o twardą podłogę, chwyciła się brzegu łóżka, żeby zapobiec bolesnemu upadkowi. Gdy już utrzymała pion, zakopnęła się o swój but i upadła jak długa na podłogę. Uniosła głowę i zdmuchnęła z twarzy czarne kosmyki włosów. Szybko jednak zapomniała o tych niefortunnych zdarzeniach, gdy do je nozdrzy dostał się słodki zapach poranku. Inni ludzie tego nie wyczuwali, ale ona mogła poczuć tą woń, pochodzącą z gwiezdnego pyłu, który osiadł na ulicach. Wciągnęła go mocno i odetchnęła nim głęboko. Ten zapach budził ją każdego poranka, więc zdążyła się już do niego przyzwyczaić. Dla niej była to jak codzienna rutyna, tak samo jak założenie białej peruki. Od małego ukrywała swoje włosy, ponieważ nigdy nie były normalne. Były czarne jak noc, ale z każdym nawet delikatnym ruchem, błyszczały i mieniły się. Czasami jak Ceres przyglądała się nim w lustrze, mogła dojrzeć różne kolory, które przenikały się ze sobą. Sama nie była pewna, dlaczego takie są, ale nie miała zamiaru poddawać się jakimś dziwnym adoracją ze strony ludzi. Ostatnio wszędzie szukali swojego Stwórcy, który powinien chronić to miasto, ale ostatnio nikt go nie widział i słuch po nim zaginął.
  Spojrzała przez okno, z którego rozciągał się widok na zatłoczoną ulicę. Ludzie w czarnych kombinezonach właśnie sprzątali ulicę z pyłu i innych odpadków kosmicznych, aby ułatwić życie innym. Ceres spojrzała szybko na zegar i zmarszczyła brwi, zmartwiona godziną. Wiedziała, że coś było nie tak, zaraz gdy się obudziła, ale nie miała pojęcia, że to już tak późno. Wyciągnęła z szafy swój kombinezon i szybko przebrała się w niego. Założyła jeszcze swoją perukę i ponownie wróciła pod okno, otwierając je na oścież, aby wyskoczyć prosto na ulicę. Z tego powodu, że jądro zostało w pewnym stopniu zniszczone, grawitacja straciła na sile, dlatego upadek z kilkunastu pięter mógł jedynie skończyć się siniakiem.
 - Przepraszam za spóźnienie.
 Podeszła do starszego mężczyzny, który był odpowiedzialny za dopilnowanie czystości tej części miasta. Ten uśmiechnął się na jej widok i na chwilę przerwał swoją pracę.
 - Dzień dobry Ceres. Nieprzespana noc? - zapytał ciekawy.
 Dziewczyna zaśmiała się speszona, a na jej policzkach pojawił się delikatny rumieniec. Spojrzała na zewnątrz, poza kopułę i uśmiechnęła się pod nosem.
 - Coś w tym rodzaju.
 Mężczyzna wręczył Ceres jej sprzęt i wrócił do swojej pracy. Dziewczyna stała tak jeszcze przez chwilę i wpatrywała się w czarną otchłań rozciągającą się za kopułą. Nadal była pod wrażeniem tego wszystkiego, co zrobili Stwórcy, ale nie mogła pozbyć się dziwnej myśli, która zaprzątała jej głowę za każdym razem, jak patrzyła na zewnątrz. Westchnęła cicho i sama zabrała się do pracy.
 Sprzątanie ulic nie było ciężką robotą, ale pochłaniającą mnóstwo czasu. Pyły nie wydzielały, żadnych toksycznych oparów, które mogłyby ponownie zagrozić ludzkości, ale trudno było się poruszać, gdy pełno było tego na zatłoczonych ulicach.
  Ludzie nazywali to miasto utopijnym, więc nie powinno być żadnych niedogodności z mieszkania tutaj. To nie tak, że mieli też jakiś wybór: urodzony w danym mieście, umiera w nim. Ceres również była jedną z nich, ale nigdy nie uważała to miasto za nieskazitelne. Już jako mała dziewczynka miała dziwne uczucie każdego dnia, gdy patrzyła na kopułę i wszechświat, rozciągający się poza nim. Nie mogła sobie wyobrazić, ze jeszcze istnieje 6 takich miast jak to. Ta myśl wydawała jej się niemożliwa i zawsze chciała to sprawdzić, ale nie mogła wychodzić na zewnątrz.
 Tak jednak było, gdy była mała i nie rozumiała jeszcze wszystkiego, ale dlatego, że była ciekawska, zaobserwowała wiele ciekawych rzeczy. Nigdy nikomu się z tego nie zwierzyła, bo szczerze mówiąc nie wierzyła nikomu, kto mieszkał w tym mieście. Mimo że życie toczyło się tutaj całkowicie normalnie, to Ceres miała wrażenie, że jednak wszystko jest nie tak. Czasami, gdy zasypiała, wydawało jej się, że jest poza swoim ciałem. Pierwszy raz, gdy to się stało, wystraszyła się samej siebie, ale odkąd dzieje się to codziennie, widziała w tym tylko same korzyści. Wtedy po raz pierwszy odważyła się wyjść poza kopułę. Oczywiście zbierała się do tego przez jakiś czas, ale gdy tylko to zrobiła, uzależniła się od zewnętrznego świata. Ostatnio jednak, za każdym razem, gdy wychodziła poza kopułę, miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Wszędzie jednak zawsze panowała ciemność, a Ceres nigdy nie odważyła się podejść do miejsca, gdzie wydawało jej się, że ktoś stoi. Wystarczająco przerażająca była myśl, że coś wyszło poza swoje miasto. Po tym spotkaniu, gdy tylko się obudziła, uczucie obserwowania, nie znikało jeszcze przez jakiś czas. Zawsze przechodziły po niej niemiłe dreszcze i sprawdzała każdy kąt w swoim pokoju, żeby upewnić się, że nikogo nie ma.
  Mieszkała sama od zawsze, więc nie miała nikogo, żeby zawołać go o pomoc. Dla niej ten świat nigdy nie był łagodny i znała wiele jego przerażających stron. W tajemnicy przed pozostała częścią społeczeństwa, powstał odrębny dystrykt, oddzielony wysokim murem. Ceres mogła go zobaczyć nawet, gdy była po drugiej stronie miasta. Nikt nigdy nie zastanawiał się co jest poza nim, bo wierzyli, że to, co zostało stworzone przez Stwórców, jest dobre. Nie mogli dostrzec, że za nim również coś żyje... coś to idealne określenie tych stworzeń, które pod żadnym względem nie przypominały człowieka. Ich siła, nie równała się z żadną, którą ludzkość kiedykolwiek znała. Skóra była zupełnie czarna, na grzbiecie pokryta łuskami będącymi wytworami kręgosłupa. Miały ostre kły, czarne pazury, a to, co najbardziej przerażające, to czerwone oczy błyszczące w ciemnościach, panującym w dystrykcie.
 Ceres spojrzała w stronę muru i przełknęła ślinę, aby zwalczyć suchość w gardle. Wzdrygnęła się i gdy chciała zacząć sprzątać kolejną część, zorientowała się, że wszystko już jest zrobione. Spojrzała w kierunku starszego mężczyzny, który uśmiechnął się, widząc jej zakłopotaną minę.
 - Dzisiaj jest dzień twojej wypłaty, prawda?
 Ceres wręczyła mu sprzęt. Przyglądała się mu uważnie. Według niej każdy dzień jest dziwny, ale dzisiaj wydawało jej się, że atmosfera tego miejsca się zmieniła.
 - Taak - przydłużyła niepewnie samogłoskę - Tak mi się wydaje...
 - Możesz iść do głównego budynku. Powinni ci wypłacić. - uśmiechał się do niej przyjaźnie.
 - Jasne - przytaknęła - Tak zrobię.
 Odwróciła się od niego plecami i wróciła pod swój dom. Co chwilę zerkała na mężczyznę, bo przez cały czas czuła na sobie jego wzrok. Po ciele Ceres przeszły ciarki, ale gdy tylko schowała się za zakrętem, niepokój zniknął. Odetchnęła z ulgą i otworzyła stare, metalowe drzwi garażu, które były całe pomazane różnymi napisami, a sam budynek wyglądał jakby się miał zaraz rozpaść. Gdzieniegdzie widać było metalową konstrukcje, a większość rur biegła po zewnętrznej stronie ścian. Całe to miasto tak wyglądało, a jedynym oświetleniem były kolorowe diody porozwieszane na każdym z budynków.
 Dziewczyna weszła do środka i wyciągnęła z zewnątrz swojego ścigacza, zrobionego z czarnego metalu. Na kołach miał doczepione ledowe światełka, które świeciły na niebiesko, dając niesamowity efekt przy jeździe. W środku garażu przebrała się w skórzany kombinezon i ubrała wyższe czarne trampki. Rozglądnęła się dookoła, czy aby nikt jej nie widzi, bowiem kobietom nie wolno było się podejmować, żadnych niebezpiecznych rzeczy. Podobno to ze względu na bezpieczeństwo, ale według Ceres to kolejny głupi zakaz, który ograniczał to społeczeństwo.
  Gdy się upewniła, wsiadła na swój motor i nałożyła czarny kask z wymyślnymi, kocimy uszami. Zdjęła nóżkę, otworzyła kranik paliwa, przekręciła stacyjkę i wcisnęła dźwignię sprzęgła, po czym usłyszała słodki odgłos zapalonego silnika. Tylna opona zapiszczała cicho, zostawiając na drodze czarny ślad, ale samego ścigacza już tam nie było.


2 komentarze:

  1. Podoba mi się to, że jest narracja trzecioosobowa, bo zwykle czytam w narracji pierwszoosobowej. Super opowiadanie. Zostanę z Tobą do końca. Kiedy next?

    http://dolneydolney.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi sie podoba, czekam na więcej i zapraszam do mnie http://www.mojaniezwyklahistoria.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń